Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Forumowe Rekolekcje Wielkopostne on-line/off-line 2007

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Strona Główna -> Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Śro 11:49, 14 Mar 2007    Temat postu: Forumowe Rekolekcje Wielkopostne on-line/off-line 2007

O co biega?

W drodze na Golgotę - trzy spotkania rekolekcyjne z ks. Mirosławem Malińskim

Przyszedł mi do głowy pomysł żeby przeprowadzić Rekolekcje Forumowe. Przez najbliższe 3 tygodnie (licząc od najbliższej niedzieli 18.03.07) zamieszczę 3 rozważania ks. Mirosława Malińskiego "Malina" (nie mylić z Mieczysławem Malińskim tym z Krk) który jest duszpasterzem studenckim we Wrocławiu. Te rozważania nie są długie. 1 rozważanie na 1 tydzień. Chodzi o to abyśmy wspólnie po przez medium jakim jest internet przygotowali się jak najlepiej na ten święty czas Wielkiej Nocy.
Co to będzie dokładnie?
Krótkie rozważanie
sigla na dany tydzień do modlitwy wraz z linkiem do wydania on-line Pisma Św.
obraz malarza na dany temat.
Co ja mam z tym zrobić?
Rozważanie - przeczytać, wydrukować, albo nauczyć się na pamięć krótkiego fragmentu i rozważać w ciągu dnia, przegryźć się przez to i wydobyć sens dla siebie, odkryć coś dla siebie.
Sigla - przeczytać, wydrukować, modlić się tym fragmentem czy to na modlitwie czy wciągu dnia
Obraz - przyglądnąć się, pokontemplować, wydrukować, nosić ze sobą
Muszę brać w tym udział?
Nie! To są rekolekcje dla chcących, szukających, zabieganych, nie mających czasu na rekolekcje w rzeczywistości.
Proponuje
Przynajmniej 1 na tydzień w czasie tych rekolekcji uczestniczyć w Eucharystii nie mówiąc o spowiedzi (przedświąteczna)
Pzdr i życzę owocnego czasu...

P.S. Zareklamujcie to wszystkim, komu chcecie. To nie tylko my możemy odkrywać Boga na tym forum. Dajcie link komu trzeba.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 21:04, 18 Mar 2007    Temat postu:

W Drodze na Golgotę.

Spotkanie pierwsze:


Jerycho - miasto palm

Był zwierzchnikiem celników, co automatycznie czyniło go zdrajcą i kolaborantem. Takim, co to dorabia się na ludzkiej krzywdzie, na dodatek obrzydliwie bogatym. Co więcej - żaden pociągający wygląd. Zbyt niski. Do końca nie wiadomo, dlaczego, ale chciał zobaczyć Jezusa. Pojawiły się jednak przeszkody - tłum i niski wzrost. Bardzo często, po dziś dzień, tłum poprawnych i zachwyconych Chrystusem tak szczelnie oblega Mistrza, że ci powątpiewający nie mają żadnych szans. Zapewne, niski wzrost, w wymiarze symbolicznym, można odczytać jako małość duchową. Co to znaczy być człowiekiem "małego ducha"? Nierzadko - uważać Boga za "łowcę grzechów", który gdzieś tam w niebiosach, w czarnej księdze, czarnym atramentem odnotowuje każdy nasz grzech, każde ziewnięcie na nudnym kazaniu. Wtedy zaczynamy bać się tego Boga, obawiać się spotkania z Kimś, kto już na wstępie wyczyta nam listę naszych przewinień. Tymczasem "Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją, choćby czerwone jak purpura, staną się jak wełna" - mówi Pan (Iz 1.18). Bóg jest wybaczający, nieustannie gotowy zapominać nasze słabości. A to właśnie małość duchowa uniemożliwia nam odkrycie rzeczywistego obrazu Boga, który jest... wrażliwy: "Kto wam poda kubek wody do picia (...) nie utraci swojej nagrody" (Mk 9.41). Owszem, Bóg zapamiętuje, ale nie słabości i grzechy, a każde spełnione przez nas dobro - nawet jeśli w grę wchodzi tylko podanie komuś kubka zimnej wody.

Zacheusz próbował jakoś poradzić sobie z tłumem oraz ze swoją małością duchową. Postanowił wspiąć się na wyżyny, podnieść się na duchu. On - jerychoński "ważniak" - zburzył wszelkie konwencje, zachował się jak dziecko - wspiął się na drzewo - sykomorę. Chrystus od razu dostrzegł ukrytego w koronie drzewa Zacheusza, dostrzegł jego duchowy wysiłek i nie przeszedł wobec niego obojętnie. Ciekawe, że od tamtego czasu nic się nie zmieniło. Chrystus dostrzega nasz, nawet najmniejszy, wysiłek duchowy i zawsze odpowiada na nasze wewnętrzne poszukiwania. Co więcej, pragnie spotkać się z nami osobiście. Do Zacheusza zawołał przecież po imieniu. Nie krzyknął "Wielce Szanowny Dostojny Panie, zwierzchniku celników", ale po prostu "Zacheuszu" Nie tylko dlatego, że nie cierpiał konwenansów, a kochał prostotę, lecz... Po imieniu mówimy do tych, których znamy, z którymi łączy nas więź. Być z kimś "na ty", "po imieniu" nie jest bez znaczenia. Chrystus, od pierwszego momentu, pragnie wejść z nami w głęboką zażyłość. Nie chce trzymać nas na dystans. "Zacheuszu, zejdź prędko. Zejdź". Ten kierunek w Ewangelii pojawia się niejednokrotnie. Aby dotrzeć do Jezusa, trzeba zejść. On jest uniżony, pokorny. On jest w dole. Ile razy musimy zejść z naszych wysokości, piedestałów, wyżyn mniemania o sobie, aby spotkać się z Jezusem?

"Dziś muszę przyjść do Twojego domu" "Spotkanie z kimś takim jak ty jest sensem mojego życia" - sugeruje Chrystus. I nie chodzi tutaj o "jakieś" spotkanie, ale o wejście do "twojego domu". Dom to najbardziej intymne miejsce naszego życia. Tam jesteśmy najbardziej prawdziwi. W domu nie udajemy. Gdzie indziej mamy przeróżne wersje eksportowe, maski. W domu jesteśmy już zbyt zmęczeni, aby grać. "Przede mną nie musisz udawać - mówi Chrystus - nie musisz opracowywać kolejnej wersji eksportowej. Możesz być sobą, zresztą i tak znam całą prawdę o Tobie". On pragnie wejść w najbardziej intymne zakątki naszego życia. Nie interesują Go fasady. Na dodatek nie stawia warunków wstępnych, zaczynających się słowem "jeśli". Przychodzi bezwarunkowo. W chrześcijaństwie moralność jest wtórna, a istotę stanowi osobiste spotkanie z Chrystusem.

Owszem, Zacheusz był łajdakiem, jednak niezwykle inteligentnym. Zrozumiał sens i głębię propozycji tego spotkania. Zszedł i przyjął gościa rozradowany. Bowiem osobiste spotkanie Jezusa, pozbawione nadęcia i sztuczności, zawsze budzi radość. I właśnie tego życzę wszystkim próbującym poprzez rekolekcje wspiąć się na swoją sykomorę i w sposób niekonwencjonalny przygotować się do Wielkiej Nocy.


[link widoczny dla zalogowanych]

Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 15:43, 25 Mar 2007    Temat postu:

Spotkanie drugie:

Pewna kobieta


Zdarzyło się to w Kafarnaum. Po powrocie z kraju Gerazeńczyków pojawiła się w życiu Jezusa szansa na zrobienie kariery. Oto bowiem sam przełożony synagogi przyszedł prosić Go o uzdrowienie umierającej córki. Tłum ruszył za nimi. Każdy chciał zobaczyć, jak Jezus staje się przyjacielem samego Jaira.

Gdy byli w drodze, pewna kobieta, od dwunastu lat cierpiąca na krwotok, od tyłu przecisnęła się przez tłum i dotknęła Jego płaszcza. Została uzdrowiona ze swojej dolegliwości i momentalnie... wpadła w przerażenie i zaczęła drżeć ze strachu. Skąd ten lęk? Ona nie chciała spotkania z Chrystusem, nie podeszła od przodu i nie wyjawiła, czego pragnie. Potraktowała Chrystusa przedmiotowo, a nawet magicznie. Mówiła sobie "Dotknę Cię i będę zdrowa". Magia zadziałała, ale pojawił się lęk. Być może przestraszyła ją myśl, że będzie musiała być wdzięczna i przez całe życie zależna od Niego, a przecież straszne są takie długi wdzięczności. On zatrzymał się jednak. Córka Jaira i kariera przestały być ważne. Szukał w tłumie tej kobiety, która się Go dotknęła. Pragnął ujrzeć jej oczy, twarz - poznać ją. Nie chciał pozostawiać jej w tak kiepskiej kondycji duchowej. Tak jakby doskonale rozumiał, co się z nią stało. Podeszła cała zalękniona i drżąca. Upadła przed Nim, wyznając całą prawdę: "Tak, boję się ciebie! Boję się, że teraz będę nieustannie od ciebie zależna, a w najlepszym wypadku, będę musiała spłacać długi wdzięczności". Była uosobieniem lęku.

Ciekawe, że gdy traktujemy Chrystusa magicznie, może pojawiać się w naszym życiu niepokój, a nawet strach. Ta kobieta, na początku uciekająca przed Chrystusem, przełamała jednak w sobie strach i właśnie temu, kogo się bała, powiedziała całą prawdę o sobie. Temu, kogo się bała, powiedziała o swych wewnętrznych problemach i właśnie ta niesłychanie szczera rozmowa otwarła zupełnie nowe perspektywy.

I wtedy padły z Jego ust zdumiewające słowa: "Twoja wiara cię uzdrowiła". Chrystus jakby chciał powiedzieć: "To nie ja. Nie ma w tym, co się z tobą stało, żadnej mojej zasługi". Odsunął od siebie całą chwałę i przelał ją na kobietę. Skierował jej myślenie na inne tory, tłumacząc, że to jej wiara przyniosła uzdrowienie. Tym samym Chrystus przywrócił jej własne poczucie wartości. Powiedział jej, że jest kimś. Następnie kazał jej odejść w pokoju.

Zastanawia fakt, że postępował tak ze wszystkimi uzdrawianymi. Nikogo nie zatrzymywał przy sobie. Każdego pozostawiał wolnym. Słowo "idź" Chrystus wypowiada bardzo często. W sposób niezwykły dba On o naszą wolność.

Wtedy, w Kafarnaum, powiedział do uleczonej już kobiety: "Bądź uzdrowiona ze swojej dolegliwości". To zdanie zadziwia. Przecież kobieta fizycznie była już zdrowa, jednak Chrystus pragnął dla niej również dobrej kondycji duchowej. Uzdrowił ją duchowo, jej sposób myślenia, rozumienia świata. Pomógł jej odnaleźć prawdziwy obraz Boga, który niczego na nas nie wymusza, ale pragnie bliskiej relacji z każdym z nas. Relacji miłości. Chrystus pozostawił kobietę absolutnie wolną. Pozostawia też każdego z nas w niesamowitej wolności. Dlaczego? Ponieważ tylko człowiek wolny może kochać.

[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]


Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Wto 12:39, 03 Kwi 2007    Temat postu:

Spotkanie trzecie:

Paralityk

Najprawdopodobniej siedzieli w domu Piotra. Wielki tłum wylewał się aż na zewnątrz. Jezus nauczał. Wszyscy słuchali. W Nim była moc, że mógł uzdrawiać, ale nic się nie działo. Słuchali. Może trochę powiewało nudą.

Na zewnątrz czterech niosło na łóżku paralityka. Skupieni byli wokół człowieka zupełnie uzależnionego od innych ludzi. Byli świetnie zorganizowani. To sztuka podnieść kogoś na łóżku, nie zrzucić i nieść równo w jednym kierunku. Wiedzieli, czego chcą i jak to osiągnąć. W końcu musieli zdecydować się na działanie niekonwencjonalne. Nie mogąc przepchać się przez tłum, weszli na dach i przez powałę spuścili go w dół przed Jezusa. Spuścić kogoś sparaliżowanego na łóżku na linach przez dach wymaga wielkiej odwagi. Trzeba podjąć duże ryzyko. Zawsze człowiek może się obsunąć, spaść i potłuc się straszliwie.

Być może mamy tu do czynienia z dwoma modelami Kościoła. Jeden ściśle przylegający do Jezusa, wpatrzony, słuchający, ale mimo że jest w Chrystusie moc uzdrawiania, jednak nic się nie dzieje. Wszyscy patrzą na Jezusa z podziwem, ale nikt nie zadaje sobie żadnych głębszych pytań. Drugi model to czterech niezwykle dobrze zorganizowanych, przekonanych co do słuszności podjętych działań. Mimo że nie siedzą wpatrzeni w Chrystusa, to noszą w sobie głęboką wiarę i zaufanie. Są bardzo twórczy, gotowi podejmować ryzyko.

W momencie, gdy paralityk ląduje przed Chrystusem, Ten uzdrawia duchowo leżącego na łóżku i zaczyna się dziać coś bardzo ciekawego. Pojawiają się pytania i kontrowersje. Są to głębokie, zasadnicze pytania dotyczące Chrystusa: "Kim On jest?". Do tej pory słuchali Go, ale bezrefleksyjnie. I nagle wszystko pękło. Mimo że minęło dwa tysiące lat, ta historia się powtarza. Zawsze gdy w środku wspólnoty ląduje człowiek w jakiś sposób sparaliżowany, wspólnota odnajduje zupełnie nowy dynamizm i odkrywa, kim naprawdę jest Chrystus. Doświadcza jego mocy.

Może jeszcze na koniec tych naszych rekolekcji na chwilę zatrzymajmy się przy paralityku. Człowiek sparaliżowany nie może sam ruszyć się z miejsca, czasami nawet nie mamy z nim kontaktu. Nie wiemy, czy nas słyszy, czy rozumie, co mówimy. Czasami daje tylko znaki oczyma, a my próbujemy odgadywać, jakie są jego pragnienia. Możemy to wszystko rozumieć symbolicznie. Może tu chodzi również o paraliż duchowy. Z człowiekiem przeżywającym taki paraliż kontakt na płaszczyźnie duchowej jest bardzo trudny, a nawet niemożliwy. Paralityk jest na stałe powiązany ze swoim łóżkiem, nie może istnieć poza łóżkiem, ono jest dla niego nieodłącznym problemem. Bardzo często ludzie sparaliżowani duchowo przykuci są do jakiegoś problemu i nie mogą się od niego oderwać. Ludzi sparaliżowanych duchowo, przykutych do swych wielkich problemów spotykamy na co dzień, a może i my sami się do nich zaliczamy. Świetnie, jeśli spotkamy czterech dobrze zorganizowanych, którzy zaniosą nas przed Chrystusa, nawet jeśli wymagałoby to ryzyka i działań niekonwencjonalnych.

"Wstań, weź swoje łoże i idź" - powiedział do sparaliżowanego Jezus. "Tak, idź. Jesteś wolny. Nie jesteś mi nic dłużny. Idź. Weź swoje łoże". Wszyscy osłupieli na ten widok. To robi niesamowite wrażenie, jak widzimy człowieka do tej pory sparaliżowanego, który nie dość, że chodzi, to jeszcze niesie swoje problemy pod pachą. Do tej pory czterech niosło go z łożem, a teraz on sam daje sobie radę. Chrystus nie zabiera od nas naszych problemów, tylko daje nam taką siłę i moc, że możemy sami udźwignąć to, do czego do tej pory byliśmy przykuci, co nas paraliżowało. A to robi niesamowite wrażenie.

Aby cud się dokonał, potrzebnych jest czterech dobrze zorganizowanych, którzy wiedzą, czego chcą i są wstanie działać inteligentnie i z wielkim poświęceniem. Oni żyją pośród nas i aby ich było jak najwięcej, życzę Wam i sobie z całego serca. A poza tym - pogodnej radości poranka wielkanocnego.

[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Strona Główna -> Archiwum Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin